Nigdy nie lubiłam niedziel.
Pracujące, czy wolne, nieważne. Każda niedziela jest zła.
Niedziela ma w sobie
specyficzną atmosferę, która wpływa negatywnie na mój nastrój.
Niedziela to przecież koniec
weekendu i przedsmak kolejnego, zapracowanego tygodnia.
Dzisiejsza nie stanowi wyjątku od reguły. Mokro, ponuro i
w ogóle tak szaro-buro. Nijak. Jedynie
przepyszny niedzielny obiad zrobiony przez mamę oraz kubek (no może dwa kubki)
gorącej czekolady uratowały ten dzień.
W każdym bądź razie… byle do
piątku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz